REDISBAD HISTORYCZNIE: OBRONA POCZTY POLSKIEJ W GDAŃSKU
Wolne Miasto Gdańsk, powstałe w 1920 r. na mocy ustaleń traktatu wersalskiego z czerwca 1919 r. kończącego I wojną światową, było rozwiązaniem połowicznym, i jak się wkrótce okazało – tymczasowym. Takie rozwiązanie nie zadowalało ani odrodzonej Polski, ani Niemiec. Status miasta, a w zasadzie quasi-państwa, gdyż WMG obejmowało tereny przyległe, m.in. Żuławy (łącznie było to ok. 1900 km²) gwarantowała Liga Narodów, której przedstawiciel – Wysoki Komisarz – przebywał na terenie miasta. Rzeczpospolita Polska miała na tym terenie zapewnione umowami międzynarodowymi szerokie uprawnienia. Przedstawicielem RP był Komisarz Generalny. Jedno z polskich praw w WMG umożliwiało stworzenie służby pocztowo-telegraficznej. Prawo to zostało sformułowane w dwóch dokumentach: konwencji paryskiej z 9 listopada 1920 r. i umowie warszawskiej podpisanej 24 października 1921 r. Poczta Polska była odrębną placówką od poczty gdańskiej. Wkrótce powstała pierwsza placówka – był to Urząd Ekspedycji Pocztowej Gdańsk-Nowy Port, przemianowany w 1921 r. na Polski Urząd Pocztowy nr 1 w Gdańsku. Służył on komunikacji pocztowej między RP a krajami zamorskimi. Druga placówka powstała przy dworcu kolejowym jako Polski Urząd Pocztowy nr 2. Wywołało to spór z niemieckimi władzami Gdańska. Ostatecznie punkt pocztowy na dworcu pełnił tylko funkcje przeładunkowe. Mimo sporu z Niemcami już wkrótce otwarto kolejną placówkę pocztową – tę, która weszła do historii we wrześni 1939 r. Polski Urząd Pocztowo-Telegraficzny nr 3 został otwarty 5 stycznia 1925 r. w okazałym gmachu przy ówczesnym Heveliusplatz 1/2. Budynek ten był przyznany w części Polsce. W innej części mieściły się komisariat policji gdańskiej i urząd pracy. Była to pierwsza polska poczta dostępna dla ogółu Polaków. W sierpniu 1926 r. zmieniono numerację – urząd z numerem 3 otrzymał teraz numer 1.
Cały okres międzywojnia polskie uprawnienia na terenie WMG stanowiły zarzewie konfliktów pomiędzy Polską a Niemcami. W 1925 r. spierano się o polskie skrzynki pocztowe, które padały ofiarą niemieckich wandali. Jeden z przypadków zniszczenia strona polska zakwalifikowała jako znieważenie polskiego godła i zgłosiła notę protestacyjną do Senatu WMG. Polscy pocztowcy, kolejarze i ogół Polaków był poddawany niemieckim szykanom. Jak wspominał Brunon Zwarra „Być wśród swoich Polakiem nie jest trudne, lecz głosić polskość otwarcie wśród tak przeważającej ilości Niemców, jaka wtedy była w Gdańsku, nie było łatwe”. Polacy w WMG stanowili ok. 12 % ludności, lecz uparcie trwali przy polskości. Powodowało to wściekłość Niemców, którzy dążyli do obalenia porządku wersalskiego i włączenia Gdańska do Rzeszy, choć początkowo nie wyrażali tego głośno. Sprawa statusu WMG powróciła w 1938 r., kiedy minister spraw zagranicznych III Rzeszy Joachim von Ribbentrop otwarcie zażądał przyłączenia go do Niemiec. Zaostrzająca się sytuacja polityczna – zajęcie bez walki Czechosłowacji przez Niemców oraz Kłajpedy w marcu 1939 r. - postawiła przed politykami pytanie nie o to czy wybuchnie nowa wojna, lecz o to kiedy to nastąpi. Strona polska przygotowywała się do konfliktu aktywizując sieć dywersyjną, przygotowywaną na wypadek wojny z Niemcami. Poczta Polska w Gdańsku stanowiła jeden z kluczowych obiektów, który miał być broniony jako symbol polskich praw w WMG.
W kwietniu 1939 r. do Gdańska odkomenderowano ppor. rez. Konrada Guderskiego, specjalistę w działaniach dywersyjnych. Miał on za zadanie przygotować gmach przy Heveliusplatz do obrony w momencie ataku sił niemieckich. Do połowy maja zdołał przemycić samochodami pocztowymi z Gdyni broń (pistolety, karabiny, karabiny maszynowe, granaty) i amunicję, która zasiliła także inne punkty polskiej administracji. Pracownicy Poczty Polskiej stanowili naturalne zaplecze dla działań obronnych, większość była żołnierzami rezerwy. Niemcy również prowadzili przygotowania do walki. Do Gdańska potajemnie przerzucano żołnierzy i oficerów niemieckich w cywilu. Przerzucano broń, w czerwcu 1939 r. sformowano zaś dwa pułki tzw. Policji Krajowej. Weszły one w skład tzw. Grupy Eberhardta, która nazwę swą wzięła od nazwiska dowódcy. Dodatkowo w zgrupowaniu znalazły się oddział SS-Heimwehr i dwa dywizjony artylerii. Plany użycia tych jednostek opracowano na początku lipca 1939 r. Miały one w pierwszej kolejności zająć polskie placówki w WMG, a następnie walczyć z siłami polskimi już po polskiej stronie granicy. Plan ataku na gmach Poczty Polskiej zakładał udział 180 funkcjonariuszy niemieckiej policji w tej akcji. 3 grupy uderzeniowe miały zaatakować od strony południowej i wschodniej czyli komisariatu policji oraz dzisiejszej ulicy Sukienniczej. Grupom wyznaczono ściśle zadania – jedna miała zająć parter budynku, druga piwnice, trzecia zaś opanować klatkę schodową i strych. Idące za nimi grupy pomocnicze miały stanowić drugi rzut, który miał dokładniej spenetrować budynek poczty. Atakujące siły były wspierane przez strzelców rozmieszczonych w sąsiednich budynkach oraz trzy lekkie karabiny maszynowe. 28 sierpnia 1939 r. Guderski powiadomił całą załogę o swej rzeczywistej funkcji i misji, a jego zastępcą został Alfons Flisykowski. 31 sierpnia wieczorem kobiety pracujące w polskim urzędzie udały się do domów (z wyjątkiem żony dozorcy, która mieszkała w budynku pocztowym), natomiast w gmachu pozostali mężczyźni w liczbie ok. 50. Wieczorem dotarł Piotr Teshmer, pracownik PKP. 1 września o 4:30 urzędnik dozorujący łączność poinformował Guderskiego o odcięciu połączeń telefonicznych i telegraficznych.
Niemcy podczas ataku na gmach Poczty Polskiej
Szturm nastąpił równocześnie z atakiem na Westerplatte – ok. 4:45. Akcją dowodził oficer policji Gert Heinrich, a w grupach uderzeniowych znaleźli się ponadto esesmani z jednostki SS-Wachsturmbann „Eimann”. Pierwszy niemiecki atak został powstrzymany przez zaciekłą polską obronę. Tylko jednej z grup uderzeniowych udało się dotrzeć do ściany budynku, która została wysadzona i na krótką chwilę Niemcy wdarli się do wnętrza. Zostali wyparci, ale polska strona poniosła pierwszą stratę – od wybuchu granatu poległ ppor. rez. Konrad Guderski. Niemcy stracili dwóch zabitych i sześciu rannych. Ranny został sam dowódca niemiecki, którego zastąpił inny oficer policji Max Rosenbaum. Całością akcji od tej pory zaczął dowodzić szef gdańskiej policji – Willy Bethke. Wobec polskiego oporu poproszono o pomoc gen. Eberhardta oraz dostarczono dwa działa piechoty pochodzące z SS-Heimwehr. Pojawiły się także wozy pancerne policji.
Dowódcą po polskiej stronie został Alfons Flisykowski, zaś decyzja o dalszej walce zapadła jednomyślnie. Wezwania Niemców do poddania się pozostały bez odpowiedzi. Drugi atak odbył się już przy wsparciu artylerii, która uszkodziła fasadę budynku. Obrońcy przenieśli się z wyższych pięter na parter i do piwnicy. Atakowały znów trzy grupy, tym razem podejmując próbę podejścia od strony placu. Grupami dowodzili Hermann Gehrke, Heinrich Jagd i Erich Goertz. Ten atak również został odparty. Niemcy sprowadzili saperów, którzy mieli wysadzić ścianę piwnicy od strony komisariatu policji. Detonacja wszakże nie była momentem przełomowym – konary z drzew, które na polecenie Guderskiego wycięto wcześniej, aby powiększyć pole obserwacji i ostrzału, stanowiły przeszkodę dla atakujących. Trzeci atak, w którym brali udział przede wszystkim esesmani z SS-Heimwehr i SS-Wachsturmbann, polegał na uderzeniu od frontu. Obrońcy tymczasem prowadzili ostrzał już tylko z piwnic. Wobec niepowodzenia i tego ataku, Niemcy zdecydowali o złamaniu polskiego oporu przy użyciu ognia. Wpompowano paliwo z cysterny do piwnic, oblano także budynek z zewnątrz. Detonacja granatu wywołała pożar. Ten moment zaważył na dalszych losach obrony. W wyniku pożąru zginęło czterech pocztowców, kolejnych sześciu zmarło później w wyniku poparzeń. Obrońcy postanowili się poddać. Do napastników wyszedł dr Jan Michoń, będący dyrektorem placówki. Mimo trzymania w ręku białej koszuli został zastrzelony przez Niemców. Józef Wąsik, który wychodził jako drugi, według zachowanych relacji został podpalony miotaczem płomieni. Niektórzy z obrońców próbowali się ukryć – próbę taką podjął Alfons Flisykowski, którego wydała Niemka. Innego pocztowca – Franciszka Mionskowskiego ujęto w jednej z dzielnic Gdańska, na Letnicy. Polegli obrońcy Poczty Polskiej w Gdańsku to ppor. rez. Konrad Guderski, dr Jan Michoń, Józef Wąsik, Brunon Marszałkowski, Stanisław Rekowski, Bronisław Szulc oraz dwie niezidentyfikowane osoby, ofiary pożaru wznieconego przez Niemców. Sześć kolejnych osób zmarło w szpitalach. Byli to: Bernard Binnebesel, Stefan Cywiński, Alojzy Franz, Józef Mitkowski, Erwina Barzichowska (wychowanica dozorcy), Jan Pipka (dozorca).
39 wziętych do niewoli Polaków Niemcy przewiźli do gmachu Komendy Policji przy dzisiejszej ulicy Okopowej. Byli tam przesłuchiwani i bici do 3 września, kiedy przewieziono ich na Biskupią Górkę, na teren dawnych fortyfikacji pruskich. Dopiero tam Niemcy zezwolili na opatrzenie rannych i umieszczenie ich w szpitalu. Aby zachować pozory Niemcy postanowili wytoczyć obrońcom Poczty Polskiej sfingowany proces za „partyzantkę”. „Śledztwo” prowadził dr Hans Werner Giesecke, oficer z Grupy Eberhardta. W składzie „sądu” byli: dr Kurt Bode (przewodniczący), dr Hans Schimmelpfennig oraz nieznany z nazwiska oficer. Pierwsze posiedzenie odbyło się 8 września 1939 r. Z 39 ujętych osób na śmierć skazano 28. Kolejne posiedzenie odbyło się 29 września, w wyniku którego skazano na śmierć kolejne 10 osób. Wyrok wykonano 5 października na terenie strzelnic policyjnych na Zaspie, nieopodal ówczesnego lotniska. W dzień poprzedzający egzekucję wykopano dół długi na ok. 12 m, szeroki na 3 m i głęboki na 2 m. Wczesnym rankiem 5 października, ok. 4:30 przywieziono pocztowców na miejsce kaźni. Wszyscy mieli związane ręce. Odczytano im „wyrok”, kapelan udzielił komunii świętej, po czym wyprowadzono ich z zawiązanymi oczami przed kulochwyt. Tam oczekiwał już pluton egzekucyjny. Po rozstrzelaniu polskich pocztowców Niemcy zamierzali zabrać im obrączki i powybijać złote zęby, jednak ostatecznie z tego zrezygnowali. Jeden z pocztowców – Leon Fuz – uciekł z budynku Komendy Policji, ale znalazł się wkrótce w obozie Stutthof jako więzień o numerze 5376. Został rozpoznany jako obrońca Poczty Polskiej i grudniu 1939 r. rozstrzelany w Piaśnicy koło Wejherowa. Cały „proces” niemiecki był farsą. Niemcy nie mieli żadnych podstaw prawnych do ukarania Polaków. Teren Poczty Polskiej był częścią Polski w myśl międzynarodowych umów. Niemcy złamali również jeden z artykułów konwencji haskiej, mówiący o tym, że okupant po przejęciu władzy będzie przestrzegał praw miejscowych czyli praw Polski. Kodeks karny WMG zaś w ogóle nie przewidywał kary śmierci.
Zbrodnia sądowa na polskich obrońcach gmachu poczty nigdy nie została ukarana. Hans Werner Giesecke i Kurt Bode po wojnie pracowali jako prawnicy, zmarli w latach 70-tych. Masowy grób ofiar na Zaspie odnaleziono przypadkowo podczas budowy w sierpniu 1991 r., a uroczysty pogrzeb na Cmentarzu Ofiar Terroru Hitlerowskiego na Zaspie odbył się 4 i 5 kwietnia 1992 r.