Szukaj

Inka – jedna z tych, która zachowała się jak trzeba

REDISBAD HISTORYCZNIE: INKA – JEDNA Z TYCH, KTÓRA ZACHOWAŁA SIĘ JAK TRZEBA


Danuta Siedzikówna „Inka” – ta niespełna 18-letnia dziewczyna w chwili konfrontacji z czerwonymi zbrodniarzami zachowała taki hart ducha, jakiego mogłoby pozazdrościć jej wielu. Nie złamały jej tortury ubeckiego więzienia, w śledztwie nie wydała nikogo. Taką wspaniałą młodzież stanowiło pierwsze pokolenie urodzone w II Rzeczypospolitej odrodzonej po wiekowej niewoli.

DZIECIŃSTWO I SZYBKIE WEJŚCIE W DOROSŁOŚĆ

Danuta Siedzikówna urodziła się 13 września 1928 roku we wsi Głuszczewina położonej niedaleko Narewki, w powiecie Bielsk Podlaski. Jej rodzicami byli Wacław Siedzik oraz Eugenia z Tymińskich. W rodzinie kultywowano patriotyczne tradycje. Udział w tym mieli zarówno ojciec, który podczas studiów w Petersburgu w 1913 roku został aresztowany przez Rosjan za udział w polskiej organizacji młodzieżowej i do Polski udało mu się wrócić dopiero w 1926 roku, jak i matka, której rodzina była spokrewniona z Piotrem Orzeszko – współpracownikiem Romualda Traugutta, kiedy ten działał na Polesiu w trakcie Powstania Styczniowego. Danuta miała dwie siostry – starszą o rok Wiesławę i młodszą Irenę, która urodziła się w 1932 roku. Do wybuchu wojny cała rodzina mieszkała w leśniczówce w Olchówce, nieopodal Narewki. Związane to było z funkcją pełnioną przez jej ojca, który był leśnikiem. Nadszedł tragiczny wrzesień 1939 roku. Okolice Bielska zostały zajęte przez Sowietów.

Natychmiast zaczęły się aresztowania osób „niebezpiecznych” dla władz bolszewickich. Za takich praktycznie można było uznać większość Polaków, natomiast w pierwszej kolejności represje dotknęły urzędników, ziemian, kupców, inteligencję, oraz przedstawicieli różnych polskich służb, w tym leśników. Ojciec Danuty został aresztowany przez NKWD i trafił do kopalni złota na Syberii. Po wybuchu wojny pomiędzy dwoma dotychczasowymi przyjaciółmi – Związkiem Sowieckim i Niemcami hitlerowskimi i po nawiązaniu stosunków dyplomatycznych między Polską a Sowietami Wacław Siedzik został wraz z tysiącami innych więźniów „nieludzkiej ziemi” zwolniony. Udało mu się opuścić ZSRS wraz z armią gen. Andersa, lecz wyczerpany i wycieńczony obozem – zmarł w Iranie. Rodzina Siedzików, po aresztowaniu ojca przez Rosjan, została z leśniczówki wyrzucona. Przeniosła się do Narewki. W lipcu 1941 roku wkroczyli tam Niemcy. Matka Danuty była zaangażowana w działalność konspiracyjną polskiego podziemia. Niestety jesienią 1942 roku została aresztowana przez Niemców (do „wsypy” przyczynili się działacze kolaborującego z Niemcami komitetu białoruskiego). 25 listopada 1942 roku trafiła do więzienia w Białymstoku i w połowie 1943 roku została rozstrzelana. Opieka nad trzema siostrami spadła na matkę ich ojca. Dwie zostały zaprzysiężonymi członkami Armii Krajowej. Danuta poszła w ich ślady i przysięgę złożyła w grudniu 1943 roku, przyjmując pseudonim „Inka” i podlegając strukturom akowskim ośrodka Hajnówka – Białowieża.

Teren był trudny – oprócz Niemców przeciwnikami była sowiecka partyzantka rekrutująca się w części z niedobitków rozbitych w czerwcu i lipcu 1941 roku oddziałów sowieckich i zasilana przez oficerów NKWD oraz masę sprzętu, a także część ludności białoruskiej, która stawiała na III Rzeszę w tym konflikcie i miała nadzieję wyciągnąć z tego jakieś korzyści dla siebie. Do tego dodajmy komunistyczne agentury, współpracujące z bolszewicką partyzantką i mamy niezwykle skomplikowany obraz stosunków panujących w czasie okupacji na Kresach. „Inka” przeszła ogólne przeszkolenie wojskowe oraz sanitarne. Dzięki temu ostatniemu stanie się jedną z najsłynniejszych sanitariuszek w polskiej historii.

„WYZWOLICIELE” NADCHODZĄ…

Lipiec 1944 roku dla żołnierzy Armii Krajowej i ludzi zaangażowanych w polskie podziemie niepodległościowe na tych terenach oznaczał spotkanie się z nowym okupantem, o wiele groźniejszym i znacznie bardziej przebiegłym niż Niemcy – Sowietami. Scenariusz postępowania bolszewików był zawsze ten sam – najpierw wspólna walka z Niemcami wraz z polskimi żołnierzami AK występującymi w ramach planu „Burza”, potem okrążenie i rozbrojenie polskich jednostek, wywózki na Sybir, wcielanie przymusowe do armii Berlinga bądź egzekucje na miejscu. Siły AK w obwodzie Bielsk Podlaski spotkał ten sam los – kadra dowódcza została podstępnie aresztowana przez Sowietów, znaczna część szeregowych żołnierzy zdołała uniknąć tego losu w ogólnym chaosie i rozeszła się do swych miejsc zamieszkania. Mimo tego terror NKWD i komunistów zapędzał ludzi z powrotem do lasu. Tam trafiało także sporo dezerterów z „ludowego” wojska. Ci ludzie nie mogli być pozostawieni sami sobie, trzeba było ich wziąć w jakieś ramy organizacyjne. Na terenie obwodu Bielsk Podlaski sformowano ze „spalonych” i poszukiwanych żołnierzy podziemia oddział pod dowództwem ppor. Stanisława Wołoncieja „Konusa”. Był to pracownik służby leśnej, współpracujący już z odtworzoną 5 Brygadą Wileńską, która z Wileńszczyzny dotarła na Podlasie i podporządkowała się Komendantowi Białostockiego Okręgu AK – płk. Władysławowi Liniarskiemu „Mścisławowi”.

Oddział „Konusa” początkowo składał się z 20 partyzantów, których liczba w czerwcu 1945 roku osiągnęła poziom 50. Operował w okolicach Świnorojów, Narewki oraz Narwi i podejmował działania obronne polegające na rozbrajaniu posterunków milicji i likwidowaniu agentury UB i NKWD. W czerwcu 1945 roku dwukrotnie (4/5 oraz 18/19 tegoż miesiąca) dokonał wypadu na Narewkę, gdzie rozbił posterunek milicji, rozbroił straż kolejową i zniszczył akta w urzędzie gminnym. Po pierwszej akcji, 6 czerwca w Narewce pojawiła się bezpieka, która przeprowadziła aresztowania wśród mieszkańców podejrzewanych o kontakty z „leśnymi”. Aresztowana została też „Inka”, która tam mieszkała i pracowała jako urzędniczka w nadleśnictwie. Więźniów miano przetransportować do Białegostoku. Niektóre źródła podają, że miano ich przekazać w ręce NKWD. Podczas transportu aresztantów doszło do akcji drużyny z oddziału „Konusa”, która przygotowała zasadzkę. Uwolniono ludzi i część z nich przystąpiła do partyzantów. Wśród nich „Inka”, która mając odpowiednie przeszkolenie została sanitariuszką. Działalność oddziału „Konusa” ściągnęła nań uwagę sił UB i NKWD. Po akcji części partyzantów na miasteczko Narew przeciwko nim ruszyła obława prowadzona siłami 5 roty 267 pułku strzeleckiego Wojsk Wewnętrznych NKWD ze st. lejt. Filipowem jako dowódcą. 23 czerwca 1945 roku pod wsią Podborowiska doszło do starcia z Sowietami. Przewaga liczebna Rosjan i ich ustawienie spowodowały klęskę partyzantów. W boju poległo 11 żołnierzy podziemia, w tym ppor. „Konus”. „Inka” tymczasem znajdowała się w tej części oddziału, który nie brał udziału w akcji na Narew. Po „Konusie” dowództwo nad oddziałem liczącym 25-30 osób objął plut. Stanisław Aleksandrowicz „Brońpolski”. Dołączył on – na rozkaz dowódcy ośrodka Hajnówka – Białowieża plut. Tadeusza Siedleckiego „Rysia” – do 5 Brygady Wileńskiej AK mjr. „Łupaszki”. Major przydzielił ich do 1 szwadronu por. Zygmunta Błażejewicza „Zygmunta” i 4 szwadronu por. Mariana Plucińskiego „Mścisława”. W tym ostatnim znalazła się „Inka”. Wrzesień 1945 roku przyniósł decyzję o demobilizacji Brygady. Związane to było z działaniami Delegatury Sił Zbrojnych na Kraj.

Była ona jak gdyby przedłużeniem Komendy Głównej AK i jej zasadniczym zadaniem było „rozładowanie lasów”. W związku z tym część dowódców poakowskiego podziemia starała się rozwiązywać oddziały partyzanckie. Tak też postąpił mjr „Łupaszka”, przekazując polecenie Komendy Okręgu o demobilizacji 5 Brygady Wileńskiej podczas koncentracji w gajówce Stoczek koło Poświętnego. Proces był rozłożony w czasie ze względu na brak odpowiednich dokumentów, które dopiero trzeba było załatwić, ubrań i pieniędzy dla ludzi wychodzących z lasu. Rozformowanie 4 szwadronu „Mścisława” trwało jeszcze w październiku. On sam starał się zapewnić swym podwładnym niezbędne środki do „legalizacji”. „Mścisław” w 1946 roku wpadł w łapy ubeków i po sfingowanym procesie został zamordowany. „Inka” po demobilizacji wyjechała do Olsztyna, gdzie spotkała się ze znajomym jej rodziny – Stefanem Obuchowiczem. Załatwił on jej dokumenty na nazwisko Obuchowicz i posadę urzędniczą w leśnictwie Miłomłyn.

5 BRYGADA RUSZA ZNÓW DO BOJU

Mjr Szendzielarz „Łupaszka” po demobilizacji swego oddziału na Białostocczyźnie udał się w listopadzie 1945 roku do Gdańska. Nawiązał kontakt ze „swoimi” – z Komendą eksterytorialnego Okręgu Wileńskiego AK, którego to Komendantem był mjr dypl./ppłk Antoni Olechnowicz „Pohorecki”. „Łupaszka” zimę przeczekał w ukryciu, by na wiosnę, a dokładnie w kwietniu 1946 roku, ponownie wyruszyć w pole – tym razem na Pomorzu i Mazurach. Odtworzona 5 Brygada nie była jednostka tak liczną, kilkusetosobową jak na Wileńszczyźnie czy na Białostocczyźnie. Razem liczyła ok. 70 żołnierzy. Stan osobowy rekompensowało za to wyszkolenie bojowe i doświadczenie żołnierzy oraz ich ideowość i wysokie morale. Zmieniło się też otoczenie organizacyjne, w którym działano. Praktycznie nie istniała sieć terenowa, która tak wydatnie wspierała partyzantów na wschodnich ziemiach Polski.

W czasie okupacji istniał Pomorski Okręg AK, ale ze względu na ciężkie warunki, represje okupanta, masowe wysiedlenia Polaków z tych terenów i zastępowanie ich ludnością niemiecką, nie rozwinął tak poważnej działalności partyzanckiej jak ta w Generalnym Gubernatorstwie czy na Kresach. Istniały co prawda akowskie oddziały partyzanckie, takie jak „Świerki-101”, „Jedliny-102”, „Szyszki-103”, które latem 1944 roku utworzyły zgrupowanie „Cisy-100”, „Bory”, występowały też oddziały innych organizacji pomorskich, takich jak Tajna Organizacja Woskowa „Gryf Pomorski”. Jednakże działalność zbrojna na Pomorzu ustępowała działalności wywiadowczej, prowadzonej przez Polskie Państwo Podziemne. Był to teren niezwykle ważny dla III Rzeszy – w porcie gdyńskim była baza Kriegsmarine i ośrodek doświadczalny broni podwodnych, stocznie i przemysł produkujący na potrzeby armii. Wobec tego to właśnie wywiad był główną bronią na Pomorzu. Miejscowa ludność była ustosunkowana życzliwie do partyzantów 5 Brygady i w miarę swych możliwości pomagała im. Nie można jednak porównać tej sytuacji do istnienia konspiracyjnego zaplecza. Tym niemniej oddział mjr. „Łupaszki” kolejny raz ruszył do boju z czerwoną zarazą. Taktyka, którą zastosowano była już wcześniej wykorzystywana – duża ruchliwość, długie rajdy (nieraz kilkuset kilometrowe), często przy użyciu samochodów i pociągów, co zwiększało zasięg działania i stwarzało złudzenie większej liczebności oddziału. Brygada została podzielona na 3 szwadrony: 3 szwadron dowodzony przez ppor. Leona Smoleńskiego „Zeusa”, 4 szwadron dowodzony przez ppor. Henryka Wieliczko „Lufę” oraz 5 szwadron dowodzony przez ppor. Zdzisława Badochę „Żelaznego”. Do tego dochodził samodzielny patrol dywersyjny por. Henryka Salmonowicza „Zagończyka”, który zajmował się m.in. drukiem i kolportażem ulotek. Starano się ściągać do oddziału ludzi już wcześniej służących w Brygadzie. W ten sposób nawiązano kontakt z „Inką”. Wiosną 1946 roku opuściła Miłomłyn i przyjechała w Bory Tucholskie – miejsce sformowania Brygady. Dostała przydział do szwadronu „Żelaznego”, ponownie jako sanitariuszka. Oprócz tej funkcji bywała także kurierem i łączniczką. 5 szwadron był najbardziej bojowym. Była to zasługa dowódcy – młodego, ale doświadczonego już oficera, ideowego, wierzącego w sens walki.

Z wielu akcji wykonanych przez ten szwadron na uwagę zasługuje zwłaszcza jedna. 19 maja 1946 roku, korzystając ze zdobycznego samochodu ciężarowego, „Żelazny” wraz ze swoimi żołnierzami rozbroił w trakcie długiego rajdu 7 posterunków MO w miejscowościach Kaliska, Osieczna, Osie, Skórcz, Zblewo, Lubichowo i Stara Kiszewa. W tej ostatniej miejscowości zlikwidowano placówkę UB, rozstrzeliwując 5 funkcjonariuszy, w tym „sowietnika” czyli doradcę z NKWD – lejt. Szyndzina. To właśnie ta akcja dała asumpt komunistycznej propagandzie do oszczerczej i kłamliwej nagonki na „Inkę”. Celowali w tym zwłaszcza dawny ubek Jan Babczenko i usłużny dziennikarz Rajmund Bolduan. Oni to w książce „Front bez okopów” pisali, że „Inka” wydawała (sic!) rozkazy do „mordowania” funkcjonariuszy i że sama strzelała (sic!) do nich. Oczywiście ta „utrwalaczowska” książka nie ma nic wspólnego z prawdą, ale ileś lat funkcjonowała jako rzetelne opracowanie historyczne i deformowała świadomość kolejnych pokoleń Polaków. Prawda natomiast wygląda w ten sposób, że „Inka” jako sanitariuszka nie mogła wydawać rozkazów żołnierzom, nosić broni, a tym bardziej z niej strzelać. Co więcej – w kolejnych potyczkach 5 szwadronu „Inka” opatrywała również rany milicjantów.

„POWIEDZCIE BABCI, ŻE ZACHOWAŁAM SIĘ JAK TRZEBA…”

W międzyczasie w 5 szwadronie zaszły duże zmiany. Poległ „Żelazny”, który ranny w jednej z potyczek przebywał na melinie w Czerninie koło Sztumu. Miało to miejsce 26 czerwca 1946 roku.

W zastępstwie „Żelaznego” szwadronem dowodził sierż. Olgierd Christa „Leszek”. Nie wiedział on nic o śmierci „Żelaznego”. 13 lipca wysłał „Inkę” do Gdańska celem nawiązania kontaktu z dowódcą oraz w celu zakupu środków medycznych. W tym samym czasie w środowisku wileńskich konspiratorów rozsianych po Polsce nastąpiła „wsypa”. Na współpracę z bezpieką poszła jedna z łączniczek – Regina Żylińska-Mordas „Regina”. Znała ona mnóstwo ludzi, faktów, lokali konspiracyjnych. W lokalach tych UB zakładało „kotły”, w które wpadali następni ludzie bądź lokale takie poddawano stałej obserwacji. W taki właśnie sposób wpadła „Inka”. Nocą z 19/20 lipca 1946 roku przybyła do lokalu przy ulicy Wróblewskiego w Gdańsku-Wrzeszczu. Następnego dnia wpadli tam ubecy i dokonali aresztowania osób tam przebywających. „Inka” przeszła ciężkie śledztwo, była bita i upokarzana. Ubecy liczyli, że dzięki takim metodom szybko złamią młodziutką dziewczynę, co pozwoli im dotrzeć do dowódców. Przesłuchiwali ją m.in. Bronisław Żukowicz (Łukowicz?), Andrzej Stawicki i Stanisław Wiśniewski. 31 lipca 1946 roku prokurator skierował sprawę „Inki” do Wojskowego Sądu Rejonowego w Gdańsku. Została rozpatrzona w trybie doraźnym. 3 sierpnia 1946 roku odbyła się rozprawa. Zeznawali m.in. ranni milicjanci, których opatrzyła „Inka”. Tylko jeden z nich – Mieczysław Mazur – zachował się przyzwoicie, zeznając zgodnie z prawdą i nie potwierdzając bzdur o rozstrzeliwaniu przez „Inkę” funkcjonariuszy UB. Sąd komunistyczny jednak nie przejmował się prawdą, wszak dewizą czerwonych sędziów było powiedzenie „my, sędziowie nie od Boga…”. „Inka” została skazana na śmierć, mimo że nie miała jeszcze ukończonych 18 lat. Przypomnijmy nazwiska tych sądowych zbrodniarzy: przewodniczącym składu był mjr Adam Gajewski – renegat i zdrajca, absolwent KUL, który zaprzedał się czerwonym. Towarzyszyli mu kpr. Wacław Machola i kpt. Kazimierz Nizio-Narski, który kilka lat później sam znalazł się na ławie oskarżonych, gdyż wydało się, że był kolaborantem niemieckim służącym w Kriminalpolizei.

Oskarżał prokurator Wacław Krzyżanowski. „Inka” nie podpisała prośby o łaskę do Bieruta. Uczynił to za nią jej obrońca z urzędu, jednak nie miało to żadnego wpływu na wyrok. Danuta Siedzikówna została stracona zanim przyszła odpowiedź Bieruta, nota bene odmowna. Wyrok wykonano 28 sierpnia 1946 roku o 6:15 rano w więzieniu gdańskim. Wraz z „Inką” stracono por. Feliksa Selmanowicza „Zagończyka” – dowódcę samodzielnego patrolu 5 Brygady. Świadkiem ostatnich chwil „Inki” i „Zagończyka” był ks. Marian Prusak, który udzielił im spowiedzi. Wspominał, że skazańców lżono jeszcze na chwilę przed egzekucją. Po przywiązaniu ich do słupków padła komenda „ po zdrajcach narodu polskiego ognia”. W tym momencie obydwoje krzyknęli, jakby się umówili: niech żyje Polska! Plutonem egzekucyjnym dowodził ppor. Franciszek Sawicki, który dobił „Inkę” strzałami z pistoletu w głowę. Tak zginęła młodziutka dziewczyna, sanitariuszka i żołnierz Armii Krajowej. Pozostała złożonej przysiędze wierna do końca. Zachowała się jak trzeba…. Jej postać należy przypominać kolejnym pokoleniom Polaków, aby byli świadomi ceny, jaką musieli zapłacić ludzie chcący pozostać wolnymi i wiernymi Polsce, którzy walczyli z sowieckim okupantem zamiast wchodzić z nim w układy, jak to czynili przodkowie tych, którzy do dziś opluwają pamięć „Żołnierzy Niezłomnych”. Niedawno „Gazeta Wyborcza” a w zasadzie „Wybiórcza” opublikowała tekst, w którym życie „Inki” i jej śmierć została przedstawiona jako coś „bez sensu”, coś czego nie warto pokazywać młodym Polakom.

Wszyscy znamy nastawienie „Sanhedrynu z Czerskiej” do polskiej tradycji, kultury, historii i patriotyzmu. Oni wręcz alergicznie reagują na przejawy dumy z polskości, węsząc wszędzie „faszyzm”, wielbią Baumana i tłumaczą, że komunizm był jedną z uprawnionych „polskich dróg”. Mierzi ich i przeraża natomiast fakt, że młodzież coraz częściej i coraz liczniej angażuje się w poznawanie historii powojennej partyzantki antykomunistycznej i upamiętnianie jej żołnierzy. A już do zupełnego załamania doprowadza redaktorów „Wyborczej” z Michnikiem vel Szechterem na czele świadomość tego, że to mjr „Łupaszka” czy ppor. „Żelazny”, stają się bohaterami dla młodych, a nie „wielcy opozycjoniści” z KOR, Geremek, Mazowiecki, Kuroń czy Michnik, którzy później pili wódkę razem z tymi, przeciwko którym rzekomo walczyli. Ponad dwadzieścia lat nachalnej propagandy „Salonu” do kosza… Młodzi ludzie okazali się odporni na jad kłamstw, gdyż potrafią perfekcyjnie wyczuć fałsz, a tego „Wybiórcza” ma w nadmiarze.

Obiecujemy, że usilnie będziemy pracowali dalej nad zupełnym zakłamaniem środowiska „Wyborczej”, przypominając sylwetki kolejnych ludzi zaangażowanych w walkę o Polskę z dwoma okupantami. Będziemy także przypominać oprawców, renegatów, zdrajców i ich potomków, którzy powielają grzechy swych ojców. Będziemy się stosować do herbertowskiego imperatywu i nie damy zginąć poległym…

Daniel Sieczkowski

do góry
Sklep jest w trybie podglądu
Pokaż pełną wersję strony
Sklep internetowy Shoper Premium